Zwiedzanie

Sprawy Bieżące

Aktualności

Roczniki

2017

Echo Światowych Dni Młodzieży
Świadectwo

Przebywanie przez cztery dni pod jednym dachem z trzema młodymi Hiszpankami w ramach Dni w Diecezji przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie było autentyczną radością mojego serca, choć wymagało – rzecz jasna – pewnego przeorganizowania się, modyfikacji dotychczasowego porządku dnia, by móc się „wpasować” choćby z pracą zawodową w program ich pobytu we Wrocławiu. Niemniej poznanie drugiego człowieka i to z innego kraju, o nieco innej niż nasza kulturze i tradycji, zawsze jest tego warte. Ubogaca duchowo i kulturowo, zostawia niezatarte wspomnienie w sercu na zawsze. Tak było w moim przypadku, zwłaszcza że „trafiły” mi się autentycznie wierzące, kontaktowe i poukładane 23-latki.

Rozmawiałyśmy po angielsku o wielu sprawach, dotykając przeróżnych tematów, a działo się to głównie przy posiłkach, bo czas pobytu w naszym mieście młodzi ludzie mieli bardzo precyzyjnie zorganizowany, co – jak się okazało podczas jednej z rozmów – chwilami było dla nich męczące. Jedna z „moich” Hiszpanek miała na tyle odwagi, by po słowach pełnych zachwytu nad naszą serdecznością i życzliwością względem przybyszów z zagranicy, wspomnieć o czymś, co było „negative aspect”, a chodziło o brak odpowiedniej ilości czasu na zwyczajny kontakt z Polakami czy choćby zwiedzanie miasta „na własną rękę”. Ponoć czasu wolnego dla żądnych przeżyć młodych ludzi było troszkę za mało. Cóż, młodość ma swoje prawa :).

Niezależnie od wszystkiego, miałam trochę chwil, żeby z moimi Hiszpankami pobyć. W czwartek i piątek byłam w domu sama, więc prowadziłyśmy rozmowy tak intensywne, na ile to było możliwe. Sobota była dniem, kiedy widziałyśmy się tylko rano. Po śniadaniu dziewczyny wybyły na cały dzień na miasto, gdzie uczestniczyły w różnych wydarzeniach religijnych i kulturalnych, m.in. w koncercie „Singing Europe” na Stadionie Miejskim. Wróciły tak późno, że nie zjadłyśmy już wspólnej kolacji.

Udała się nam natomiast niedziela, bo razem z moją córką Martą, która na weekend przyjechała z Monachium, spędziłyśmy z dziewczynami na serdecznych i wesołych rozmowach całe przedpołudnie. A potem była pięknie oprawiona muzycznie Msza Święta w naszym kościele, z poruszającym serce wspólnym śpiewem z młodzieżą z kilku krajów w ich ojczystych językach hymnu ŚDM „Błogosławieni miłosierni” - co sprawiło, że poczułam się autentycznie maleńką cząstką Kościoła powszechnego, mówiącego tym samym językiem, językiem miłości – mimo różnorodności języków. A po Eucharystii wróciłyśmy do domu z przyjaciółmi, których zaprosiłyśmy na wspólny obiad. I znów było bardzo sympatycznie, ale i rzeczowo. Chwilami – za sprawą mojego kolegi – otarliśmy się nawet o tematy polityczne, bo takowe poruszył, ja zaś wolałam podejmować tematy „z życia wzięte”, obyczajowe i rodzinne kwestie.

Po obiedzie i poobiedniej kawie Hiszpanki prędziutko „pobiegły” na piknik parafialny zorganizowany w Maciejówce, gdzie były oczekiwane przez swoich kolegów. Kiedy i my tam dołączyliśmy, zobaczyliśmy roztańczone i rozśpiewane, kolorowo ubrane grupy młodych ludzi. I… ks. Tomasza, który częstował licznie zgromadzonych na dziedzińcu Ossolinem „górą” kiełbasek z grilla.

Na koniec wspomnę jeszcze, że Paula, Patricia i Reyes, bo takie imiona nosiły „moje” Hiszpanki, były bardzo punktualne, kulturalne i utalentowane. Kiedy wieczorem umawiałyśmy się na śniadanie o godzinie 7:45, następnego dnia rano stawały w drzwiach kuchni o… 7:45. A jakże! Poza tym, okazało się, że dwie z nich mają duszę artystyczną. A Paula wyraziła to poprzez podarowaną mi własnoręcznie wykonaną piękną grafikę, przedstawiającą katedrę Almudena w Madrycie. Po czasie doczytałam niezwykle interesującą historię tej niedokończonej przez lata świątyni. Z tyłu kartonika z grafiką katedry dziewczyny zamieściły wzruszające słowa. Napisały m.in.: „czułyśmy się jak u siebie w domu”. Skomentowałam ten tekst, że moim marzeniem było, by tak się właśnie czuły. I wierzę, że tak być mogło, bo nawet pranie sobie u mnie w domu zorganizowały, nie mówiąc o tym, że po wszystkich posiłkach zmywały naczynia. A robiły to tak, jak robią chyba u siebie w domu, bo… kiedy nie zmywały naczyń, a tylko je układały na suszarce, to wodę zakręcały, potem znów ją odkręcały, by kontynuować zmywanie.

W dniu wyjazdu do Krakowa zebrały się wcześnie rano. Dużo przed umówioną godziną były już gotowe do wyjścia. Odprowadziłam je na miejsce zbiórki, do Maciejówki, gdzie dotarłyśmy o godzinie 8:40. Jako pierwsze. Stwierdziły wówczas, że „są pierwsze jak zawsze”. Wcześniej, kiedy rozmawiałyśmy przy stole, powiedziały mi, że punktualność nie jest mocną stroną Hiszpanów, ale one tak się akuratnie dobrały, że wszystkie lubiły punktualność.

Na koniec serdecznie pożegnałyśmy się, zapraszając się nawzajem do kolejnego spotkania: rewizyty i ponownej wizyty we Wrocławiu. Po rozstaniu z nimi pozostała mi w sercu wielka radość z faktu, że mogłam gościć pod swoim dachem tak wspaniałe młode katoliczki. Nadmienię, że znały modlitwę przed jedzeniem i - zachęcone przeze mnie – przed każdym posiłkiem chętnie ją odmawiały.

Z Krakowa dziewczyna o rdzennie hiszpańskim imieniu Reyes, które znaczy „królowie”, napisała mi o ogromie przeżyć związanych z uczestnictwem w ŚDM, a po powrocie do Hiszpanii, w odpowiedzi na mojego maila, w którym wysłałam jej film z pikniku w Maciejówce, przeczytałam m.in. takie emocjonujące słowa: „ŚDM były wspaniałym przeżyciem, także spotkania z Papieżem… Wszystko to było niesamowite!!!”

Bożena Rojek
Zdjęcie ze zbiorów pani Rojek
Zdjęcie ze zbiorów pani Rojek
Świadectwo

Wizyta młodzieży z Hiszpanii była dla nas czymś zupełnie nieznanym. Żadne z nas nie uczestniczyło nigdy w ŚDM, w programach wymiany, ani w niczym podobnym. Niezbyt więc wiedzieliśmy, czego się spodziewać. To znaczy: niby wiadomo co będzie, ale jakie doświadczenia to wywoła?

Gdy jednak pojawił się apel o przyjęcie gości, to bez dużego namysłu zgłosiliśmy się. Trochę więcej zastanowienia było już nad liczbą podejmowanych gości. Szczególnie, gdy z „rachunków” wyszło, że powinniśmy przyjąć aż cztery osoby. Wydało się nam to wiele, może za wiele właśnie. Ale ostatecznie tyle przyjęliśmy i była to dobra decyzja.

Potem jeszcze przyszedł kryzys w związku z ciążą żony, która miała mieć rozwiązanie z końcem lipca, a więc tuż po ŚDM. Niby nie powinno to być zaskoczeniem – wszak wiadomo było już wiele miesięcy wcześniej, że tak będzie… Ale z owej odległej perspektywy nie wydawało nam się to problemem, a gdy czas się zbliżył, to i ocena się zmieniła. Te rozterki zbiegły się jednak z ponownymi ogłoszeniami o potrzebie znalezienia „domów” dla młodzieży, bo za mało osób się zgłosiło. W tej sytuacji niezręcznie nam było się wycofywać (i to z aż czterech osób!) – zostawiliśmy więc wszystko w rękach Boga. A Ten najwyraźniej miał wzgląd na naszą sytuację i żona spokojnie urodziła dopiero 28 lipca, już po ŚDM.

Przydzielono nam czterech chłopaków. Najmłodszy miał 16 lat. Najstarszy 24 lata. Komunikowaliśmy się z nimi po angielsku, choć warunki były mało sprzyjające. Z naszej strony tylko ja mogłem w miarę dobrze rozumieć i mówić. Z ich zaś strony też tylko ten najstarszy był komunikatywny w języku angielskim – pozostałym sprawiało to wyraźną trudność.

Szczęśliwie złożyło się nam tak, że żona była w domu w tym czasie. Tylko ja chodziłem do pracy. Dzięki temu harmonogram dnia nie wymagał poważnych zmian, a goście mogli zawsze liczyć na naszą obecność w domu. Choć na wszelki wypadek mimo tego daliśmy im klucze, żeby nas (i dzieci!) nocą nie wyrywali z łóżek domofonem.

A było to zasadne, bo młodzież miała czas bardzo zapchany aktywnościami, także i późnym wieczorem. Do tego stopnia, że odczuwaliśmy to jako dotkliwy brak – spodziewaliśmy się więcej kontaktu i interakcji, a zwyczajnie nie było kiedy. Tym bardziej, że i z naszej strony było „pod górę” – trójka małych dzieci zobowiązuje i ogranicza, z wielu wydarzeń, które były planowane także dla rodzin, musieliśmy zrezygnować.

Drobne niedoskonałości nie przyćmiły jednak pozytywnego odczucia. Zaś myślą, jaka nam przyświecała było, by ugościć ich tak, jak chcielibyśmy, by goszczono nasze dzieci, gdyby kiedyś zechciały się wybrać na ŚDM. Mamy nadzieję – oraz wewnętrzne przekonanie! – że cel ten udało się nam osiągnąć.

Gdyby jeszcze raz przyszło nam uczestniczyć w czymś podobnym, to zgłosilibyśmy się bez wahania!

Jolanta i Adam Badurowie z dziećmi
Zdjęcie ze zbiorów państwa Badurów
Filmy
Galerie