Cały numer dostępny jest jako plik PDF. Ponadto dostępny jest także Pisemko Młodych (jedynie jako plik PDF, jego treść nie jest dostępna tu na stronie).
Tytuł | Cykl | Autorzy | Strony |
---|---|---|---|
Potrzeba ciszy i odpoczynku | ks. Andrzej Małachowski | 1-2,3 | |
Dziękczynienie za posługę kościelnego | 2 | ||
Siostra zakrystianka | 3 | ||
Wiem | Wiersze | Adam Flamma | 3 |
Warto sugerować naprotechnologię niepłodnym małżonkom | Wywiad | Bożena Rojek | 4-5,6 |
Darowizna na rzecz parafii | 5 | ||
W poszukiwaniu siebie | Literatura dla ducha | Agnieszka Kępowicz | 6 |
Dobroć i współczucie zamknięte w rzeźbie | Iwona Demczyszak | 7 | |
Zefirek historii | Zefirek historii | Brat Jerzy | 8-9 |
Zrozumieć Modlitwę Pańską | Agnieszka Kępowicz | 10-11 | |
Miłość ich znalazła | Magdalena Budzyńska, Marta Zamiar | 12 | |
Radość służenia potrzebującym | Daniel Duś | 13 | |
Przedmieście Odrzańskie, czyli na prawym brzegu Odry (cz. 3) | Ulice naszej parafii | Sławomir Opasek | 14 |
Uroczystość Bożego Ciała | Z życia naszej parafii | Bożena Rojek | 15 |
Chrzty, pogrzeby i śluby | Dane z ksiąg parafialnych | 15 | |
Wyjazd do Sulistrowiczek | Z życia naszej parafii | Agnieszka Kępowicz | 16 |
Praktyka alumna MWSD | Z życia naszej parafii | 16 |
Dzisiejszy świat jest niezwykle hałaśliwy. Ulicami pędzi codziennie tysiące aut, te uprzywilejowane oczywiście na sygnale. Nad ranem wraca z Rynku do domów rozbawiona i rozkrzyczana młodzież i prowadzi niedokończone tam przy piwie rozmowy, nieco później pijany mężczyzna co sił mu starczy wyśpiewuje: „Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy”. Możemy być dumni z jego patriotyzmu i czuć się w Polsce bezpiecznie, za dnia i w nocy.
Wydaje się, że tylko złodzieje pracują w ciszy i dyskretnie, przyglądając się, co jeszcze uda się spieniężyć: jednej nocy rynna, innym razem miedziany parapet okienny, albo, korzystniej, części z cudzego samochodu.
Wszędzie wokół nas wiele hałasu, gadania i krzyku. W wielu mieszkaniach włącza się telewizor albo radio zaraz po przyjściu do domu i wyłącza dopiero przed spaniem. Osoby udające się wcześniej na nocny spoczynek nie mają nawet warunków do spokojnego odmówienia wieczornej modlitwy. Ludzie dziś nie lubią ciszy, chociaż są hałasem zmęczeni. Spotykamy młodych, którzy mają nałożone słuchawki i karmią się bez przerwy muzyką. Nawet w miejscach wypoczynku: na plażach, w kurortach cisza jest zagłuszana.
Wzmożony hałas, brak ciszy, pośpiech odbijają się na systemie nerwowym człowieka. Oto spotykamy coraz więcej ludzi znerwicowanych, zestresowanych. Widzimy, jak niektórzy coś robią, a są już przy następnej czynności. Dają się nam dziś we znaki: pośpiech, nerwowość, stresy, frustracje. Te niekorzystne stany psychiczne mają negatywny wpływ na stan biologiczny naszego organizmu. Stąd mówimy, że zawały, choroby krążenia, nerwice, to choroby naszej hałaśliwej cywilizacji.
W Ewangelii widzimy Chrystusa, który jest zatroskany o wypoczynek swoich uczniów. Ongiś mówił do nich, a dziś mówi do nas: Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco
(Mk 6, 31). Ci uczniowie, do których po raz pierwszy Jezus wypowiedział te słowa, akurat powrócili z misji apostolskiej. Chcieli złożyć Mu sprawozdanie z tego, czego doświadczyli. On jednak wiedział, że przy takiej aktywności, potrzebne są chwile wytchnienia, spokoju, odpoczynku. Kiedyś Bóg powiedział do człowieka: Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego
(Wj 20, 9-10). Człowiek żyje rytmem: praca i wypoczynek. Celem wypoczynku jest troska o zdrowie duchowe i fizyczne. Nie można być ciągle zajętym.
Legenda głosi, że pewien myśliwy zapytał kiedyś św. Jana: dlaczego nie pracujesz? Jan odpowiedział pytaniem: dlaczego ty nie trzymasz łuku ciągle napiętego? Ano, bo straciłby sprężystość – odpowiedział myśliwy. Tak i ja, gdybym ciągle pracował, straciłbym świeżość – odparł Apostoł.
Czas wypoczynku to nie tylko czas na regenerację sił do pracy, ale to także czas do namysłu, refleksji nad życiem, nad wydarzeniami szybko mijającego czasu. Dobrze, aby był to czas skupienia, refleksji. Nie jest to łatwe. Zresztą, w czasach Chrystusa było podobnie. Czytamy w Ewangelii: Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu
(Mk 6, 31). Dziś presja zajęć, zobowiązań bywa też bardzo absorbująca. Chorujemy na brak czasu i płacimy za to wielką cenę. Jesteśmy coraz bardziej niespokojni i zmęczeni. Nie można z tym iść w nieskończoność. Kiedyś będzie kres i koniec. Jaki koniec?
Czas odpoczynku to także okazja do pogłębienia więzi z Bogiem. Bł. Matka Teresa uczyła, że im bardziej zatopieni jesteśmy w cichej modlitwie, tym bardziej jesteśmy zdolni poświęcać się naszemu aktywnemu życiu. Potrzebujemy milczenia, refleksji, namysłu, byśmy mogli rozwijać naszego ducha. Samotność, cisza wypełniona Bogiem, to siła, to skarb, który przynosi błogosławione owoce. Taka samotność nie oddziela od ludzi, ale przybliża.
O owocach refleksji zagłębiania się w siebie mądrze wyraził się myśliciel francuski Gustaw Thibon: Czujesz, że ci ciasno. Marzysz o ucieczce. Wystrzegaj się jednak miraży. Nie biegnij, by uciec, nie uciekaj od siebie, raczej drąż to ciasne miejsce, które zostało ci dane. Znajdziesz tu Boga i siebie. Bóg nie unosi sie na twoim, horyzoncie, ale śpi w twej głębi. Próżność biegnie, a miłość drąży. Jeśli uciekasz od siebie, twoje więzienie biec będzie z tobą i na wietrze towarzyszącym twojemu biegowi będzie się stawało coraz ciaśniejsze. Jeśli zagłębisz się w sobie, rozszerzy się ono w raj.
Nie bójmy się ciszy, medytacji, refleksji. W klimacie namysłu, refleksji łatwiej „dosięgamy” Boga.
W poszukiwaniu chwil ciszy i refleksji bierzmy przykład z samego Chrystusa. Całe Jego życie: nauczanie i działalność apostolska, były poprzedzane chwilami modlitwy. Przed publiczną działalnością Jezus pościł 40 dni i 40 nocy. Przed wyborem pierwszych uczniów modlił się całą noc. Ewangeliści notują, że często ich zostawiał i oddalał się na modlitwę. Zresztą, całe Jego życie ukryte było znaczone milczeniem. Stąd mówimy, że Nazaret był szkołą milczenia, ciszy. Nauczanie Jezusa nie było patosem, fanatyzmem, ale wypływało z milczenia, z ciszy. Słuchacze dziwili się i zauważyli, że On naucza inaczej, aniżeli uczeni w Piśmie i faryzeusze: Skąd On ma to wszystko? Co za mądrość, która jest Mu dana?
(Mk 6, 2); Nikt jeszcze tak nie przemawiał jak ten człowiek
(J 7, 46) – zauważono. Dla nas jest to wskazówka, że i my możemy być też wiarygodni i będziemy skutecznie przepowiadać o Bogu, gdy będziemy – za wzorem Chrystusa – podejmować chwile modlitwy, ciszy i refleksji.
W chwilach ciszy dobrze jest popatrzeć w spokoju na Boga, na drugiego człowieka i na samego siebie.
W czasie wypoczynku, w czasie wolnym powinno pojawić się pytanie: Jak wygląda moja więź z Bogiem? Kiedy i jak się modlę? Czy rzeczywiście wszystko inne winno być ważniejsze niż pięć minut dla Boga? Przecież od Niego wyszliśmy i do Niego zdążamy. Czas ciszy jest okazją, by odnaleźć ten wymiar życia, by życiu na nowo nadać fundament.
Czas wolny jest także okazją do spojrzenia na ludzi, którzy nas otaczają, do spojrzenia na współmałżonka, na kolegę, koleżankę z pracy, sąsiada, przyjaciela. Jest faktem, że w życiu potrzebujemy innych ludzi, ale jest też faktem, że w gorączce codzienności, nasza więź z nimi może stawać się mniej personalna, mniej angażująca, pozbawiona wrażliwości, delikatności. Może z tego powodu mają do nas inni pretensje. Reflektujmy się. Może zapominamy, że są ludzie, którzy nas potrzebują, którzy czegoś od nas oczekują.
Czas odpoczynku, chwile milczenia są nam potrzebne, abyśmy lepiej poznawali samych siebie. Jest takie powiedzenie: „kto sobie samemu nic dobrego nie czyni, ten nie jest zdolny nic dobrego czynić drugim”. Jesteśmy często niezadowoleni, podekscytowani, ostrzy w krytyce. W wolnym czasie, w chwilach odpoczynku, warto zapytać siebie: Kim jestem? Jaki jestem? Nad czym mam pracować? W czym mam się zmienić? Co dodać, a co ująć, żeby innym było ze mną lepiej?
Jeżeli podejmiemy te pytania i poszukamy nań odpowiedzi, będziemy bardziej zadowoleni. Nasze życie pobiegnie nowym torem. Odnajdziemy siebie, odnajdziemy drugiego człowieka, także i naszego Boga.
W niedzielę, 17 czerwca, na Mszy Świętej o godzinie 12:30 podziękowaliśmy Panu Bogu za kilkunastoletnią posługę w zakrystii pana Wiesława Kudłacika. Za jego ogromną ofiarność rzetelną pracę na rzecz naszej wspólnoty parafialnej.
Pan Wiesiu – jak go zwykliśmy nazywać – zaczął pełnić obowiązki kościelnego w naszej świątyni w czerwcu 1995 r. Do jego codziennych obowiązków należało otwieranie zamykanie kościoła, posługa liturgiczna w czasie Mszy św. i nabożeństw, utrzymanie porządku w zakrystii, jak również pomoc podczas okolicznościowych imprez kulturalnych odbywających się dość często w naszym kościele. Mamy nadzieję, że swoim wieloletnim doświadczeniem pan Wiesław będzie aktywnie wspierał pracę siostry Natalii Boczkowskiej (biogram Siostry na str. 3).
S. Natalia Boczkowska CDC urodzona 30 stycznia 1979 r. w Fedoriwci (województwo żytomierskie) na Ukrainie. Szkołę średnią ukończyła w 1996 r. Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Bożego Serca Jezusa 20 maja 1997 r. w Polsce. Formację zakonną odbyła we Wrocławiu, gdzie 3 maja 2000 r. złożyła pierwsze śluby zakonne. W latach 2002-2011 delegowana na Ukrainę. Śluby wieczyste złożyła na Ukrainie w Nowogradzie Wołyńskim 17 kwietnia 2005 r. Od 2011 r. przebywa w Polsce. Od czerwca 2012 r. rozpoczęła posługę zakrystianki w kościele Najświętszego Imienia Jezus.
Wszystko ma swój cel i swoją drogę Szlak którym wiedzie życie Tak wiem, każdy musi gdzieś dojść Na skraj świata Na koniec swego życia Gdzie zakończy się forma przejściowa Rozpocznie nowy szlak To wszystko proste w słowach Choć wiem, że nigdy mnie nie zostawisz Że tak daleką drogę muszę przejść By zrozumieć to, co jest mi dane Wciąż tak mało wiem… Tak łatwo przychodzi zboczyć z Twojej drogi Na ścieżkę usłaną kamieniami Co rany otwierają dopiero po jakimś czasie Tak wiem, to wszystko brzmi tak prosto… Najwyższy powiedział, że musimy tam dojść Maszerować jak nomadzi, jak wieczni wędrowcy W Jego świetle, Droga wyboista, niech oświeca nas Jasność Promień nadziei, gdy gaśnie ostatnia iskra ducha Gdy sięgamy po noże… Tak wiem, to takie proste… Wciąż się gubię, zbaczam z drogi, ranię stopy Uciekam od pogoni świata Próbuję wstać z kolan i powiedzieć I know, You never leave me alone… Boże… Mam nadzieję…
Z Agatą Aniszczyk, instruktorką tzw. modelu Creightona, rozmawia Bożena Rojek
W ostatnim czasie siostry boromeuszki z Fundacji Evangelium Vitae, działającej na terenie naszej parafii, próbowały dotrzeć do naszych domów poprzez ulotki informujące o ich obecnej działalności. Jak się z nich dowiadujemy, jest to m.in. „działalnie dla dobra rodzin w ich staraniach o poczęcie dziecka”, co polega na propagowaniu naprotechnologii, czyli metody leczenia niepłodności. Jest Pani instruktorką tzw. modelu Creightona, jednej z naturalnych metod rozpoznawania płodności. Jak to się stało, że zainteresowała się Pani naprotechnologią? Gdzie odbywały się szkolenia? Jakie trzeba było spełnić wymagania, by móc specjalizować się w tej dziedzinie?
Agata Aniszczyk podczas sesji wstępnej dot. NaProTechnologii
- Początki mojego zainteresowania naprotechnologią związane były z moim zdrowiem. Miałam bowiem nieprawidłowe cykle miesiączkowe, które potrafiły trwać nawet pół roku, zamiast ok. 30 dni. Dlatego też niedługo po ślubie zaczęliśmy z mężem zgłębiać temat związany z poszukiwaniem potencjalnej przyczyny tego stanu rzeczy oraz sposobów wyleczenia powstałych nieprawidłowości. I tak oto trafiliśmy na naprotechnologię. Stwierdziliśmy, że z niej skorzystamy, jeśli w jakimś sensownym czasie (np. jeden rok) nie zajdę w ciążę. I okazało się, że dwa miesiące później poczęła się nasza córka. Jednak postanowiliśmy iść dalej tym kierunku, już nie tylko jako pacjenci. Zdecydowaliśmy, że zrobię kurs i będę instruktorką metody obserwacji cyklu miesiączkowego. W tym czasie nie było instruktora we Wrocławiu – motywowało to mnie. My sami, gdybyśmy chcieli skorzystać z naprotechnologii, to musielibyśmy jeździć do innego miasta – najbliżej do Poznania. W podobnej sytuacji znajdowały się także inne pary.
Szkolenie odbywało się w Paryżu, prowadzone było w języku angielskim. Dużo wiedzy trzeba było przyswoić jeszcze przed rozpoczęciem kursu. Dodam, że nie było mi łatwo, bo na pierwszym zjeździe kursowym (były dwa) byłam wtedy w 5 miesiącu ciąży.
Czym jest naprotechnologia? Jakie są jej zalety, a jakie wady? Czym różni się od in vitro? Czy jest alternatywą dla tych zabiegów?
- Naprotechnologia jest nową metodą, która zajmuje się diagnozowaniem i leczeniem przyczyn niepłodności. Mimo że Światowa Organizacja Zdrowia WHO wciągnęła niepłodność na listę chorób, jest to jednak bardziej wskaźnik tego, że w organizmie jest coś nie tak, co należy wyleczyć. A ponieważ wymaga to stosunkowo dużo wytrwałości, więc nie może dziwić fakt, że lekarze nie śpieszą się do kompleksowego zajęcia się tą tematyką. Naprotechnologia nie ma wad, ma jedynie uwarunkowania, takie jak to, że leczenie musi opierać się o dokładną analizę cyklu kobiety, co wymaga nauczenia się metody obserwacji cyklu miesiączkowego. Jest to normalne leczenie, które chroni intymność małżonków. Niewątpliwą zaletą jest właśnie to, że szanuje godność małżeństwa, kobiety i dzieci.
In vitro tymczasem wchodzi „z butami” do najbardziej intymnych małżeńskich spraw. Zamiast wyłącznego spotkania małżeńskiego i przeżycia ekstazy współżycia seksualnego proponuje strzykawkę i rękę pseudolekarza. Jest projekcją na ludziach tego, co weterynarze ćwiczyli na zwierzętach. Naprotechnologia jest dziedziną medycyny, a nie weterynarii. Czy można zatem te dwa odrębne podejścia do problemu bezpłodności nazwać alternatywnymi?
Jaki odsetek par po nieudanych próbach in vitro zostaje rodzicami? Jaka jest skuteczność naprotechnologii wobec metody in vitro?
NaProKonferencja na Politechnice Wrocławskiej
- Są badania, które pokazują skuteczność naprotechnologii w różnych przypadkach. Natomiast stosunkowo mało jest badań dotyczących procedur in vitro. Jest wiele odmian tej metody i wycinkowe dane, które niewiele mówią, zwłaszcza że są trudne do porównania nawet między sobą.
Chyba najbardziej wiarygodne może być zestawienie zbiorcze. W procedurze in vitro mówi się, że jej „skuteczność” nie przekracza 30%. W naprotechnologii zbiorcza skuteczność to 80%. Obie liczby odnoszą się do ciąż wśród par niepłodnych. Co ciekawe, metoda obserwacji, której uczę, a która jest podstawą dla lekarza-naprotechnologa, już sama w sobie jest bardziej skuteczna niż in vitro. Skuteczność metody to 40% do jednego roku stosowania przez małżeństwo. Wynika stąd, że wiele par określonych jako niepłodne (np. przez definicję niepłodności wg WHO), jest faktycznie płodnych, tylko że muszą wiedzieć, kiedy współżyć. A in vitro nie sięga „skutecznością” nawet takiego odsetka, który zawiera osoby płodne…
Warto zdać sobie sprawę z tego, co mówi dr Wasilewski – jeden z pierwszych ginekologów-naprotechnologów w Polsce, że naprotechnologia jest sztuką. Im częściej lekarz styka się z osobami poddającymi się leczeniu, tym jest bardziej wprawny w stosowaniu tej metody, tym więcej potrafi zaobserwować i skuteczność metody wzrasta. Druga sprawa to kwestia propagowania tej metody. Bo im większe środowisko lekarskie się tym zajmuje, tym większa będzie też skuteczność wszystkich, ponieważ lekarze będą się między sobą dzielić posiadanymi informacjami, rozmawiać o przypadkach chorobowych i metodach leczenia. Wzrastająca skuteczność jednego „przejdzie” tym samym na innych.
W pewnej klinice irlandzkiej, gdzie badaniem objęto ok. 450 kobiet, odsetek ciąż po leczeniu naprotechnologii stosowanym dla par, które wcześniej przechodziły procedury in vitro, wyniósł dokładnie 30%. Należy przy tym pamiętać, że podczas in vitro organizm kobiety jest traktowany nienaturalnie, co powoduje skutki uboczne, które oczywiście dotykają jej zdrowia ginekologicznego. Wszystko to widać w statystykach: odsetek osób wyleczonych jest mniejszy niż ogólnie dla niepłodnych par.
Czy naprotechnologia jest kosztowna?
- To zależy do czego odnosimy słowo „kosztowna”. Nie jest darmowa. Małżeństwo zapisujące się na leczenie tą metodą musi liczyć się z kosztem opłacenia pracy instruktora uczącego metody obserwacji. Należy się również liczyć z ewentualnym późniejszym kosztem diagnostyki i leczenia przez lekarza-naprotechnologa.
Gdzie osoby zainteresowane leczeniem powinny szukać informacji o tej metodzie?
- Najłatwiej jest znaleźć informacje na ten temat w Internecie. Można ich szukać także w poradniach rodzinnych. Coraz większa jest świadomość możliwości, jakie daje naprotechnologia w środowisku lekarskim. I dlatego coraz częściej zdarza się, ginekolog nie rozkłada już bezradnie rąk, mówiąc pacjentce: „Nie umiem Pani pomóc”, ale potrafi wskazać naprotechnologię. Miałam takie pary u siebie.
Czy ta metoda trudna jest do opanowania dla par pragnących poddać się leczeniu niepłodności?
- Pytam o to czasami „moje” pary i zwykle mówią mi, że nie. Jedyne, co trzeba, to przez jeden-dwa miesiące przyzwyczaić się do wykonywania obserwacji. Potem samo idzie…
Czy w społeczeństwie jest duże zainteresowanie naprotechnologią? W jakim kierunku przy Fundacji Evangelium Vitae idzie jej rozwój?
- Moim zdaniem zainteresowanie jest coraz większe. Nie umiem powiedzieć, gdzie są granice rozwoju. Mówi się, że ponad 10% par jest niepłodnych, niemniej mam wrażenie, że większość z nich po prostu pozostawia sprawy swojemu losowi. Czy uda się ich namówić do naprotechnologii? Nie wiem. Na pewno nie jest moją rolą namawianie kogokolwiek do tej metody, bo jeśli będę chciała pogodzić rolę namawiającego i instruktora, to żadna z nich nie będzie dobrze zrealizowana. Może bardziej do ludzi dobrej woli należy zasugerowanie naprotechnologii małżeństwom jak dotąd niepłodnym.
Fundacja Evangelium Vitae stara się obecnie o pozyskanie środków na wyremontowanie pomieszczenia przeznaczonego na gabinet ginekologa-naprotechnologa.
Dziękuję za rozmowę.
Od redakcji
Sprawa gabinetu ginekologicznego, w którym mogliby działać wrocławscy, wykształceni po kątem naprotechnologii lekarze, to kolejne poważne i pilne zadanie, którego podjęły się nasze boromeuszki z Rydygiera. Gabinet działałby pod szyldem i według zasad Fundacji Evangelium Vitae. To przedsięwzięcie, jak i kolejne: stypendia na kształcenie specjalistów naprotechnologii, lekarzy i instruktorów, to koszt rzędu 450-490 tys. zł. Gdyby ta informacja obiegła duży krąg ludzi, naszych znajomych, przyjaciół, rodzinę do złożenia choćby drobnej, ale wpłacanej regularnie kwoty, to przedsięwzięcie miałoby szansę się udać, tak, aby w przyszłym roku potrzebujące pary mogły rzetelnie leczyć niepłodność.
Warto nadmienić, że na wrzesień w Sejmie zaplanowano prace nad ustawą dotyczącą procedury „in vitro”. Pod apelem o zakazanie tej niehumanitarnej, nieetycznej metody podpisało się już ok. 300 polskich naukowców i ponad 1000 pracowników służby zdrowia (pełna lista podpisów na: www.wychowawca.pl/podpisy). Premier Tusk zapowiedział, że jego rząd będzie koncentrować się na tym, aby nie doszło do uchwalenia ustawy ograniczającej stosowanie „in vitro”, dlatego warto więcej dowiedzieć na temat tej procedury, jak również mieć świadomość, że od kilkunastu lat istnieje alternatywnie etyczna, efektywna i ekologiczna metoda leczenia bezpłodnych małżeństw – naprotechnologia, która jest także zdecydowanie tańsza.
Piąte przykazanie kościelne brzmi: „troszczyć się o potrzeby Kościoła”. Wyjaśnienie zasadności tego przykazania znajdujemy w Kodeksie Prawa Kanonicznego (kan. 222). Nakazuje on wiernym dbać o zabezpieczenie kultu w ich wspólnocie, prowadzenie działalności charytatywnej, wychowawczej, misyjnej itp. Wierni mają także obowiązek, każdy według swoich możliwości, dbać o materialne potrzeby Kościoła.
Przekazując darowiznę na cele kultu religijnego oraz na cele określone w art. 4 ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie (DzU z 2003 r., nr 96, poz. 873, z późn. zm.), można skorzystać z odliczeń od dochodu, w szczególności na podstawie art. 26, ust. 1, pkt 9 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (DzU z 2000 r., nr 14, poz. 176, z późn. zm.) podczas składania zeznania o wysokości osiągniętego dochodu za dany rok podatkowy.
Łączna kwota odliczeń z tytułów określonych w art. 26, ust. 1, poz. 9 ustawy nie może przekroczyć w roku podatkowym kwoty stanowiącej 6% dochodu. Odliczenie stosuje się, jeżeli wysokość darowizny pieniężnej jest udokumentowana dowodem wpłaty na rachunek bankowy obdarowanego, a w przypadku darowizny innej niż pieniężna – dokumentem, z którego wynika wartość tej darowizny oraz oświadczeniem obdarowanego o jej przyjęciu. Dowodów tych nie należy dołączać do zeznania (PIT/O), należy je jednak przechowywać do czasu upływu okresu przedawnienia zobowiązania podatkowego.
Na przekazie bankowym należy umieścić swoje dane (imię, nazwisko, adres) oraz dane parafii:
Rzymsko-katolicka parafiaAkcja książki rozgrywa się podczas II wojny światowej w okupowanej Warszawie. Żydowski chłopak ucieka z getta i znajduje schronienie w księgarni Pawła Tarnowskiego, w tytułowym domu Sophii. Temat poruszany wielokrotnie? Tak, ale to tylko „warstwa zewnętrzna” tej książki. Pod płaszczykiem wojennych wydarzeń autor oferuje nam o wiele więcej. Jedno spotkanie odmienia całe życie Pawła, jedna osoba, która staje na jego drodze, działa jak katalizator. Otwiera pozamykane drzwi jego duszy. Paweł to samotnik, który nie mogąc nigdzie się odnaleźć, uciekając przed samym sobą, walcząc z przeszłością, gubi się w teraźniejszości. Trudne dzieciństwo, traumatyczne przeżycia, poszukiwanie wartości, konflikt wewnętrzny, ucieczka… Czy to nie brzmi ponadczasowo? Czy i dzisiejsze czasy nie kuszą, by zamknąć na klucz tę część nas, która pyta o sens, o prawdę, o dobro, która domaga się rozwoju duchowego i pracy nad sobą? Czy nie zachęcają wręcz do tego, by po prostu dryfować z prądem?
Jest to książka dość trudna, ale niewątpliwie ma duszę. Wprowadza w klimat pełen niepokoju, sprzeczności, wewnętrznej walki, poszukiwania celu i sensu życia. Często po przeczytaniu niewielkiego fragmentu odkładałam ją, by przemyśleć to, co przeczytałam, i odkryć głębszy sens zapisanych słów. Gdyby próbować opisać tę książkę jednym zdaniem, to jest to swoiste studium duszy, poszukującej własnej tożsamości. Pozostaje w pamięci na długo po przeczytaniu, czasem jako przyczynek do refleksji nad osobistym rozwojem i jego kierunkiem.
Michael D. O’Brien „Dom Sophii”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009
Nakład książki jest obecnie wyczerpany, ale jest ona dostępna w bibliotece przy ulicy Szewskiej 78.
W sierpniu br. wnętrze naszego kościoła uległo drobnej zmianie. W kaplicy św. Judy Tadeusza, na wprost wejścia, wyeksponowano jedną z rzeźb, do niedawna usytuowaną, na lewo od głównego ołtarza, skąd trudno było ją dostrzec. Jest to pieta, wizerunek Maryi trzymającej na kolanach ciało swojego syna zdjęte z krzyża. W tłumaczeniu z włoskiego, pieta oznacza miłosierdzie, czyli dobroć i współczucie. Rzeźba z kościoła Uniwersyteckiego to gipsowy odlew, najsłynniejszej, najbardziej oryginalnej w ujęciu tematu, wykonanej przez twórcę włoskiego renesansu Michała Anioła Buonarroti. Wykonał ją Antonio Vanni, w II poł. XIX w., w skali 1:1, odlewnik w gipsie, pracujący we Frankfurcie nad Menem.
Jej oryginał powstał na przełomie 1498-1500 r. w Rzymie. Zamówienie wykonania rzeźby złożył francuski kardynał Jean Bilheres de Lagraulas. Wyrzeźbiona w białym marmurze wydobytym w kamieniołomach Carrary we Włoszech. Miejscem, w którym miała stanąć i stoi do dzisiaj, jest Bazylika św. Piotra w Rzymie. Początkowo w kaplicy św. Petroneli, obecnie w nawie głównej Bazyliki. Koncepcją Michała Anioła było przedstawienie Maryi z Jezusem zdjętym z krzyża. Powołując się na jedną z biografii Michała Anioła, pragnieniem jego było stworzenie Matki i Syna, jako ludzi samotnych w otaczającym Ich świecie. Cierpienie sprawia, że w głębi duszy, pozostajemy samotni, nawet wówczas, gdy otacza nas grono przyjaciół. Pieta ukazuje owo cierpienie. Moment, w którym Matka i Syn są razem, ale po raz ostatni. Owo uczucie wyrażone jest w postawie Matki. Patrząc na nią nie mamy złudzeń, że cierpi, jednak przeżywa wszystko wewnętrznie, nie dostrzegamy cierpienia na twarzy, a jedynie w skupionej, pełnej powagi postawie. Matka wpatrzona w Jezusa pochyla nad Nim głowę. Jest smutna, zamyślona. Artysta nie ukazał rozpaczy, która często przybiera formy dynamiczne, nie widać grymasów cierpienia, a jedynie boleść duszy, ból serca. Ciało Jezusa łagodnie spoczywa w Jej objęciach. W Jego młodzieńczej sylwetce z łatwością zauważamy układ mięśni w bezwładnych martwych członkach. Artysta, zgodnie z założeniami renesansu, pragnął rzetelnie odwzorować rzeczywistość, stąd dbałość, o każdy szczegół, także anatomiczny. Nie eksponował efektów przemocy fizycznej, tylko delikatnie zaznaczył niewielkimi otworami miejsca ran po gwoździach dowody męczeńskiej śmierci Jezusa. Zanim rozpoczął właściwe rzeźbienie w marmurze, długo przygotowywał się. Czytał fragmenty Ewangelii opisujące sceny zdjęcia z krzyża, w których chciał odnaleźć opis Maryi, pozostającej sam na sam z Jezusem. Próbował wyobrazić sobie moment, w którym mogli zostać sami, choć ewangeliści w swoich relacjach przytaczają ciągłą obecność innych osób. Zależało mu na nadaniu postaciom autentyzmu. Obserwował więc mieszkających w Rzymie Żydów. Szukał wśród nich wzorca, aby rzeźbionej postaci nadać charakterystyczne cechy. Na podstawie obserwacji wykonywał szkice, które z kolei przelewał na próbne rzeźby z gliny i wosku. Dzięki temu mógł dowolnie formować bryłę w zależności od wyobrażeń, jakie nosił w myślach. Podobnie robił obserwując młode kobiety, których zapamiętane cechy umieszczał w szkicach, by potem nadać kształt rzeźbie. Każde niewłaściwe pociągnięcie dłutem w marmurze, ulubionym materiale rzeźbiarskim Michała Anioła, mogło zniszczyć cały blok drogiego kamienia. Maryja w zamyśle Michała Anioła jest młodą kobietą, choć w czasie, kiedy umarł Jej Syn zbliżała się do pięćdziesiątki. Rzeźba, natomiast, ukazuje oboje w podobnym wieku. Było to świadome zamierzenie artysty. Tłumaczył, że kobiety żyjące w czystości długo zachowują świeżość i młodość. Dlatego przedstawił twarz Maryi jako młodej kobiety, nadając jej delikatne rysy. Bije z niej spokój, mimo cierpienia, jakiego doznaje. Uwagę zwraca kunszt artysty w drapowaniu szat Maryi oraz szarfa na Jej piersiach. Jest na niej łaciński napis: Zrobił to florentyńczyk, Michał Anioł Buonarroti. Powierzchnia rzeźby jest jedwabiście lśniąca, dzięki wypolerowaniu jej pumeksem. Sprawia wrażenie bardzo delikatnej. Warto dodać, że kiedy powstawała pieta, Michealangelus liczył zaledwie 24 lata.
Poniższe wydarzenia dotyczą lat 80. XX wieku, a więc historii nie tak bardzo odległej, lecz z pewnością ciekawej i wartej ocalenia od zapomnienia. Dużo się wówczas działo w Polsce. Mieliśmy stan wojenny, okrągły stół, pierwsze wolne wybory…
Droga Krzyżowa, Strzelin, lato 1984
A w naszym mieście, jak i wielu innych, działał wówczas prężnie jeden z ruchów odnowy Kościoła rzymskokatolickiego „Światło-Życie”, zwany również „oazą”. Założył go kapłan z Górnego Śląska, dziś sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. Skupiał on ludzi w różnym wieku, pragnących uzupełnić swoją wiedzę religijną i pogłębić łączność duchową z Bogiem.
Pamiętam, że przy naszej parafii działały wówczas trzy zasadnicze grupy modlitewne, gromadzące dorosłych, młodzież i najmłodszych, zwanych Oazą Dzieci Bożych. Moderatorem tych ostatnich był początkowo ks. Eugeniusz Senko, a następnie ks. Krzysztof Homa. Obydwaj młodzi i bardzo oddani sprawie.
Praca z „Dziećmi Bożymi” była o tyle ciekawa, że prowadzący ją animatorzy starali się urozmaicić zajęcia programowe zabawą. Było to takie jak gdyby przykościelne harcerstwo, ze „zbiórkami” – jeśli tylko pozwalała pogoda – w terenie.
Wychodzili więc młodzi do kościoła NMP na Piasku na krótką modlitwę. Po niej szli na Wyspę Słodową. Tam ustawiali się w krąg, by uczestniczyć w dalszych zajęciach przewidzianych programem. Bardzo ważne w nich było omówienie czytań na niedzielną Mszę św. Potem bawili się na istniejącym tam niewielkim boisku, a także w krzakach i zaroślach, których było tam pełno. Bo Wyspa Słodowa wyglądała wówczas zupełnie inaczej niż teraz. Prowadziło na nią tylko jedno wejście, nie było istniejących obecnie kładek. Zarastały ją krzaki i chaszcze. Mało kto tam wchodził. Dla dzieciaków było to więc wymarzone miejsce spontanicznych zabaw, zwłaszcza wieczorem, kiedy nikt już tam się nie kręcił.
Na zakończenie wszyscy zbierali się ponownie w kręgu. Następowało sprawdzenie obecności, czy przypadkiem ktoś nie zawieruszył się w krzakach np. przy zabawie w chowanego. Spotkanie kończyło przeważnie jakieś opowiadanie - gawęda w wykonaniu animatora, aby rozbawione bractwo nieco wyciszyć…
Oprócz tego rodzaju cotygodniowych zajęć organizowano także niedzielne, czasem sobotnio-niedzielne wycieczki za miasto. Byliśmy między innymi w Obornikach Śląskich, w Walimiu, w Karpaczu, w Białym Kościele.
Wycieczka do Białego Kościoła była szczególnie ciekawa także z punktu widzenia historycznego. Nazwa miejscowości pochodzi od znajdującego się tam bardzo starego kościoła, zbudowanego ok. 1200 r. Ten cenny zabytek był zniszczony w czasie ostatniej wojny, ale odbudowywano go, przywracając mu pierwotny wygląd. Kiedy przybyliśmy tam, miejscowy proboszcz oprowadził nas po terenie prac renowacyjnych, pokazał stare i nowe plany świątyni. Ale kiedy chcieliśmy zostać na niedzielnej Mszy św., nasz moderator oazowy, postanowił, że… pójdziemy do lasu szukać miejsca na Mszę św. polową. Zaprowadziłem więc wtedy wszystkich na pewną znaną mi polanę, na środku której był potężny pień po ściętym drzewie, a obok leżała przewrócona sosna. Wymarzone miejsce! Aż się prosiło, żeby na tym pniu ubrać ołtarz, a na sośnie usiąść…
Moderator oazy, ks. Andrzej Płaza (drugi z lewej) wraz z animatorami, Różanka 1986
Zaczęły się przygotowania: chłopcy wystroili ołtarz i ćwiczyli czytania mszalne, a dziewczynki śpiewy. Ksiądz włożył szaty liturgiczne i nieco się oddalił, udzielając spowiedzi tym, którzy jej potrzebowali. Spowiedź odbywała się „na chodzonego”. Klękało się tylko na samo rozgrzeszenie.
I wreszcie rozpoczęła się Msza św. W momencie, kiedy skończyło się już kazanie, wyznanie wiary i modlitwa wiernych, ksiądz poderwał wszystkich siedzących na sośnie i powiedział: Chodźcie tutaj bliżej i zróbcie krąg wokół ołtarza! W czasie pierwszej na świecie Mszy św. tj. w czasie Wieczerzy Pańskiej apostołowie byli bardzo blisko przemiany Eucharystycznej. I wy też bądźcie tu blisko!
I tak mieliśmy wspaniałą Mszę św. na łonie natury, jakby w pięknym kościele-lesie, który postawił tam dla nas sam Pan Bóg. Nasz oazowy moderator, ks. Krzysztof Homa, często robił podobne niespodzianki, które miały na celu zbliżenie do Chrystusa i do siebie nawzajem.
Osobny rozdział stanowiły oazowe rekolekcje wakacyjne. Były organizowane przez władze Kurii Arcybiskupiej. Jej głównym moderatorem był ks. Jerzy Żytowiecki. Odbywały się w różnych miejscowościach Dolnego Śląska. Turnusy trwały 15 dni, ponieważ programy układane były wg Różańca św. – każdy dzień to była jedna tajemnica różańcowa. Z naszej parafii na te rekolekcje młodzież i starsze dzieci najczęściej wyjeżdżały do Różanki k/Długopola Zdroju.
Gospodarzem ośrodka był miejscowy proboszcz, ks. Marian Podolski, a naszym moderatorem, ks. Andrzej Płaza z Wałbrzycha. W programie było dużo zajęć sportowych, rekreacji i zwykłej zabawy, aby młodzi mieli przez ten czas także należny im wakacyjny wypoczynek. Dzień kończyły tzw. pogodne wieczory, wypełnione zabawą, śpiewem, czasem gawędą.
Bywało, że niektórzy zamiast zasypiać „rozrabiali”: chichotali, rozmawiali, czasem nawet wrzeszczeli. Stosowano wówczas taktykę usypiania spokojną gawędą. Prowadzący daną grupę niespokojnych łobuziaków wchodził do pomieszczenia sypialnego i coś ciekawego im opowiadał. Nie zmuszał ich na siłę do zasypiania, ważne było, by wszyscy leżeli w łóżkach. Dzieci słuchały, czasem o coś pytały. Był to bardzo dobry czas na nieraz ciekawe „pogaduszki” czy interesujące zwierzenia.
Emblemat oazowy Jerzego Wieczorka
Pamiętam, że w okresie ferii zimowych wybraliśmy się kiedyś do Karpacza. Pojechało tam kilkanaście osób ze starszej młodzieży. Okres pobytu był krótki, więc program ułożony został nie wg Różańca, lecz wg siedmiu sakramentów świętych. Każdego dnia omawiano jeden sakrament. Zajęcia odbywały się systemem seminaryjnym, a więc prelegentami byli kolejno sami uczestnicy. Ksiądz moderator tylko czasami, w razie potrzeby, korygował i wyjaśniał pewne sprawy.
Dorośli oazowicze wyjeżdżali przeważnie na rekolekcje do Lwówka Śląskiego. Ich moderatorem był ks. Bigos. W programie było znacznie mniej zabawy, a więcej konkretnej treści religijnej, dostosowanej do sposobu myślenia ludzi dojrzałych. Duży nacisk kładziono na tzw. świadectwa. Uczestnicy dzielili się swoimi doświadczeniami, własną drogą do Chrystusa. Większość tych ludzi była bowiem w przeszłości „letnimi” katolikami, traktującymi wiarę marginalnie.
Ponadto ks. Bigos zwracał dużą uwagę na szkołę liturgiczną. Zależało mu, by każdy dobrze wiedział, co się dzieje podczas Mszy św. przy ołtarzu, by lepiej rozumiał wszelkie symbole, gesty używane w liturgii Kościoła.
Były też ćwiczenia z ewangelizacji. Chodziło o to, żeby w razie jakiejś luźniej towarzyskiej rozmowy na tematy religijne, umieć bronić zasad naszej wiary. Polegały one na tym, że jeden człowiek udawał niedowiarka, a inny stawał się go nawrócić. Taka rozmowa była korzystna dla obydwu stron. Można się było bowiem dowiedzieć, jakie wątpliwości mają „przeciętni” ludzie w zakresie pojmowania zasad religii, i jak je rozwiązać w sposób dla wszystkich zrozumiały i przekonujący.
Warto też wspomnieć o tzw. dniach wspólnoty, czyli po prostu zjazdach grup oazowych, które odbywały się przeważnie w znanych sanktuariach, jak np. w Bardzie Śląskim czy Wambierzycach. Celem tych zgromadzeń była przede wszystkim wymiana doświadczeń. Wygłaszano tam liczne świadectwa, ale były też prelekcje poświęcone np. propagowaniu życia bez nałogów. Na zakończenie wiele osób składało uroczysty ślub wyrzeczenia się na całe życie picia alkoholu i palenia tytoniu.
Tyle moich wspomnień. A może ktoś z szanownych Czytelników naszej gazetki zechciałby dodać coś od siebie do tego tematu? Pewnie mieszkają jeszcze na terenie naszej parafii ludzie, którzy uczestniczyli w wyżej opisanych wydarzeniach. I może zechcą się wypowiedzieć, czy uczestnictwo w oazie wpłynęło w istotny sposób na ich życie duchowe, czy udało się im zachować ślub abstynencji, jak wspominają tamte czasy. Takie świadectwa byłby cenne zwłaszcza dla obecnie działających u nas grup przyparafialnych.
Jezus w Kazaniu na górze na prośbę jednego z uczniów uczy nas Modlitwy Pańskiej. Dlaczego właśnie taką ma ona formę?
Kazanie na Górze, Carl Heinrich Bloch XIX w.
- Modlitwa Pańska, ta najbardziej chrześcijańska z modlitw, jest zakorzeniona w judaizmie. Zarówno poprzez swą strukturę (inwokacja i siedem próśb), jak poprzez idee w niej zawarte, odwołuje się do literackich i teologicznych wzorców żydowskich, jest więc głęboko zakotwiczona w żydowskiej pobożności.
Zatrzymajmy się na inwokacji. W judaizmie zwrot „Ojcze” w odniesieniu do Boga nie jest chyba często spotykany?
- Istotnie, nie jest to typowy sposób zwracania się Żydów do Boga. Jeśli zwracali się oni do Boga w taki sposób, czynili to głównie w modlitwie wspólnotowej. Nazwanie Boga Ojcem wśród chrześcijan wskazuje na intymną, głęboką więź z Nim, na wzór więzi miłości pomiędzy dziećmi i rodzicami; jest to więź o charakterze uniwersalnym, bo Bóg jako Stwórca wszystkich jest także Ojcem wszystkich.
A co oznacza druga część inwokacji? Czy jest tylko wskazaniem na miejsce przebywania Boga?
- Zdanie „który jesteś w niebie”, łączy się z żydowskim przekonaniem (przejętym przez chrześcijan) o niebie jako mieszkaniu Boga. Izraelici wierzyli, że w niebie znajduje się prawdziwa świątynia Boga, której ziemski przybytek jest odzwierciedleniem i obrazem. Centralna część sanktuarium, Miejsce Najświętsze, oddzielone było od pozostałej części kompleksu świątynnego zasłoną, która przedstawiała sklepienie niebieskie. W ten sposób wyrażano przekonanie, że Bóg mieszka w niebie, a na ziemi obrał sobie świątynię za mieszkanie.
A czego dotyczą poszczególne prośby tej modlitwy?
- Trzy pierwsze prośby Modlitwy Pańskiej dotyczą spraw Boskich. Orant modli się o uświęcenie Imienia Bożego, o rozprzestrzenianie się Jego królestwa oraz o to, by wola Boga działa się w każdym wymiarze („w niebie i na ziemi”).
Co oznacza zwrot „święć się imię Twoje”?
- W świecie semickim relacja pomiędzy imieniem i osobą jest dużo ściślejsza niż w kulturze Zachodu. Imię i osoba są nierozdzielne; imię wyraża osobę i wskazuje na jej misję. Prośba o uświęcenie Imienia Bożego jest wołaniem o to, by sam Bóg był znany i sławiony po całej ziemi. W pewnym sensie jest to wołanie o nastanie Jego królestwa i spełnienie się Jego woli. W tym znaczeniu pierwsza prośba jest powtórzona w dwóch następnych.
Prosimy więc „przyjdź królestwo Twoje…”
- Zgodnie z przekonaniami Żydów, przy końcu czasów Bóg ustanowi na ziemi swoje królestwo. „Królestwo”, jako termin należący do słownika politycznego, w swym metaforycznym znaczeniu wskazuje najpierw na Boga jako Króla władającego nad określonym terytorium, dopiero w drugim rzędzie przyjmuje znaczenie bardziej abstrakcyjne, dotyczące uniwersalnej władzy Boga. W nauczaniu Jezusa idea królestwa Bożego doznała spirytualizacji. Od idei teokracji akcent przesunięty został na duchowy wymiar królestwa Bożego.
Bardzo ludzkie jest dążenie do kontrolowania własnego życia, a jednak prosimy Boga „bądź wola Twoja”. Co powinniśmy rozumieć przez tę prośbę?
Teksty aramejski i hebrajski modlitwy „Ojcze Nasz”
- Prośba o spełnienie się woli Boga jest w najogólniejszym sensie wołaniem o odwrócenie wszelkiego zła i zaprowadzenie Bożego porządku. W pewnym sensie można widzieć tu implicite przeciwstawienie zwykłej woli ludzkiej.
W zestawieniu z nauczaniem żydowskich przywódców religijnych (zwłaszcza faryzeuszów), Jezus często odwoływał się do woli Bożej, pomijając ludzką tradycję. Tak było w przypadku kwestii rozwodów, prawa szabatowego czy interpretacji przykazań. Jezus uczy swoich uczniów przylgnięcia do pierwotnego zamysłu Bożego.
W kolejnej prośbie zwracamy się do Boga: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Czy wypowiadając te słowa powinniśmy myśleć o czymś więcej niż tylko pokarmie dla ciała?
- Symbol chleba obejmuje tak codzienne potrzeby, jak i wieczne dary Boże. Należy nań spojrzeć przez pryzmat wydarzeń z życia Jezusa związanych z chlebem. Żydzi rozumieli chleb jako symbol wszystkiego, co do życia potrzebne. Chleb pojawia się w rękach Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy, którą sprawował ze swymi uczniami. Jezus wziął chleb, połamał go i dawał swym uczniom jako Jego Ciało. Od tamtego czasu Kościół powtarza tę czynność. Niektórzy z Ojców Kościoła rozszerzyli interpretację prośby o chleb w Modlitwie Pańskiej na Eucharystię uzasadniając, że modląc się o chleb chrześcijanie proszą Boga o to, by mogli uczestniczyć w Eucharystii.
Jak rozumieć istotę przebaczenia widzianą oczami samego Boga?
- Przekonanie o tym, że Bóg przebacza ludzkie grzechy wielokrotnie znalazło swój wyraz na kartach Biblii Hebrajskiej. Przebaczenie grzechów wpisane jest także w optykę nowego przymierza, które Bóg zapowiada przez Jeremiasza: przebaczę ich występki, a o grzechach ich nie będę już pamiętał
(Jr 31, 34b). W tradycji żydowskiej zarysowała się także zależność pomiędzy przebaczeniem otrzymanym od Boga a przebaczeniem udzielanym drugiemu. Syrach wzywa: Odpuść przewinę bliźniemu, a wówczas, gdy błagać będziesz, zostaną ci odpuszczone grzechy
(Syr 28, 2).
I wreszcie prośba, z którą osobiście mam największy kłopot, bo niejako sugeruje nam, że to Bóg jest sprawcą pokus w naszym życiu.
- Prośba o uchronienie od pokuszenia domaga się wyjaśnień ze strony teologicznej. Jakub Apostoł zapewnia w swym liście, że Bóg nie kusi nikogo (Jk 1, 13). Dlatego odwołać się trzeba do pierwotnych form religii Izraela, gdy Żydzi jeszcze nie byli w stanie przyjąć prawdy o istnieniu szatana jako ducha całkowicie sprzeciwiającego się Bogu, gdyby bowiem taką myśl dopuścili, nie uchroniliby się od oddawania czci również szatanowi jako duchowi silniejszemu od człowieka, by nie ściągnąć na siebie jego gniewu. W takiej sytuacji monoteizm nie mógłby się ostać. Bóg więc prawdę o naturze złego ducha objawiał stopniowo. Dopiero wówczas, gdy monoteizm był już silnie utwierdzony, Bóg objawił prawdę, iż szatan jest przeciwnikiem tak człowieka, jak Boga, i że to właśnie ów zły w swej naturze duch stoi ostatecznie za każdym złem. W czasach Jezusa prawda ta była już znana, aczkolwiek posługiwano się jeszcze dawnym językiem najstarszych ksiąg Biblii Hebrajskiej, w których Boga widziano także jako autora nieszczęść. Właśnie takim językiem posługuje się Mateusz (Jezus) w Modlitwie Pańskiej. Poza tym termin „pokusa” w rozumieniu Hebrajczyków znaczył tyle, co „próba”, „doświadczenie”. Bóg niejednokrotnie wystawiał swój lud na próbę, by go doświadczyć i sprawdzić, czy pozostaje wierny przymierzu.
A jak interpretować prośbę o zbawienie od złego?
- Termin „zło” w ostatniej prośbie Modlitwy Pańskiej może być rozumiany dwojako: spotykające ludzi nieszczęścia lub zło osobowe (szatan).
W tym drugim przypadku chodzi nie tylko o wybawienie od pokus (powtórzenie poprzedniej prośby), ale także od wybawienia od każdego wpływu złego ducha na życie ludzkie. Bóg widziany jest w tej prośbie jako Wybawiciel, a więc poniekąd klamrą spina się tu całą modlitwę: w inwokacji Bóg przywoływany jest jako Ojciec, który kocha swoje dzieci, w ostatniej jako Wybawiciel, który chroni od zła.
Modlitwa Pańska jest więc niejako repetytorium z całej Ewangelii, definiuje też naszą relację z Bogiem.
- Zarówno w Modlitwie Pańskiej, jak i w całym Kazaniu na górze i innych mowach u Mateusza, Jezus kładzie nacisk na osobistą relację z Bogiem: przez użycie drugiej osoby liczby pojedynczej („Ty”) akcentuje ważność więzi bardzo intymnej, więzi, jaka łączy dziecko i Ojca. Więź ta polega na zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa. Jedną z naturalnych cech dziecka jest spontaniczność i przekonanie o tym, że ojciec wie, co dla niego dobre oraz o tym, że postara się to dobro zapewnić. Kazanie na górze, a w szczególności Modlitwa Pańska zachęca do takiej właśnie postawy wobec Boga: postawy zaufania i zdania się całkowicie na wolę Tego, który wie o tym, czego potrzeba Jego dzieciom.
Dziękuję za rozmowę.
Z biblistą ks. Mariuszem Rosikiem rozmawiała Agnieszka Kępowicz
2 czerwca członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Archidiecezji wrocławskiej wraz z ks. Arkadiuszem Krziżokiem uczestniczyli w XVI Spotkaniu Młodych Lednica 2000. Spotkanie to odbywa się corocznie w pierwszą sobotę czerwca. W tym roku temat spotkania młodych nad jeziorem lednickim brzmiał: „Miłość cię znajdzie”. A dotyczył naszej miłości do Boga, nie do bliźniego, lecz głębokiej więzi ze Stwórcą.
Podczas tegorocznej Lednicy mieliśmy okazję zapoznać się z fragmentami „Dzienniczka Świętej Faustyny”. Każdy z członków dostał nawet na pamiątkę tego spotkania egzemplarz z wyborem fragmentów zapisków świętej.
Mimo bardzo zmiennej i chwilami nieprzyjemnej, deszczowej pogody wielu młodych ludzi potrafiło w tym czasie skupić swoją uwagę na tym, co najważniejsze, a więc na modlitwie i na formacji duchowej. Celem zaś spotkania było zjednoczenie się z Bogiem i innymi ludźmi, w czym pomagał taniec i śpiew na chwałę Pana.
Mszę św. celebrował Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. abp Józef Michalik w koncelebrze dosłownie tysięcy księży. W homilii, którą wygłosił ks. Józef Kowalczyk, prymas Polski, mogliśmy usłyszeć m.in. o tym, czym ma być dla nas adoracja oraz że jest to nieodłączny element towarzyszący spotkaniom na Lednicy. To, że tutaj jesteśmy – powiedział – świadczy o pragnieniu duchowego rozważania miłości Chrystusowej i prawdziwego wyboru Chrystusa, zagłębienia się w Jego miłosierdziu.
Ważnym punktem spotkania była wspólna adoracja Najświętszego Sakramentu, podczas której klęczeliśmy przy zapalonych świecach i śpiewaliśmy pieśni uwielbienia, jednocześnie modląc się indywidualnie i rozważając przemyślenia św. Faustyny.
Spotkanie młodzieży na polach Lednickich było dla nas wspaniałym przeżyciem, łączącym z innymi tam zgromadzonymi, formującym tożsamość młodego chrześcijanina. Mogliśmy wiele się nauczyć, przeżyć piękne chwile we wspaniałej atmosferze.
Lednica jest jedynym swego rodzaju spotkaniem, które gromadzi w jednym czasie i w jednym miejscu tak liczną grupę młodzieży z całej Polski, ale także spoza granic naszego kraju.
W dniach 29 sierpnia - 1 września 2012 r. w starym opactwie Cystersów w Henrykowie odbył się zjazd Formacyjny Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Archidiecezji Wrocławskiej. Miał trzy etapy formacyjne, które pomogły wolontariuszom przygotować się do III Pielgrzymki Niepełnosprawnych, a było to wzrastanie przez naukę, cnotę i pracę. Po zakwaterowaniu rozpoczęła się tradycyjnie już wspólna modlitwa i odprawa, a następnie wszyscy udali się na zwiedzanie klasztoru. Kolejnym punktem programu dnia przyjazdu była konferencja formacyjna ks. Arkadiusza Krziżoka „Być katolikiem dzisiaj”. Każdy dzień pielgrzymki kończyła godzinna adoracja przed Najświętszym Sakramentem i kompleta.
Kolejny dzień poświęcony był wzrastaniu przez cnotę. Po odprawie rozpoczął się 50 Jubileuszowy Diecezjalny Dzień Orłów, na którym młodzież miała zaszczyt gościć Jego Ekscelencję ks. bp. Andrzeja Siemieniewskiego, który obejrzał prezentację wybranych oddziałów KSM i przewodniczył Mszy św. Po zakończeniu liturgii KSMowicze wzięli udział we wcześniej przygotowanej grze terenowej pt. „Ecclesia Tower Band”. Uczestnicy zabawy podzieleni na grupy uczyli się przez cnotę, naukę i pracę – współdziałania w zespole – odkrywając zasady i tajniki duchowego budowania wspólnoty, która ma być widocznym znakiem dla świata w Jezusie Chrystusie. Zadaniem grupy było przejście w odpowiednim czasie wyznaczonej trasy (z kartą pracy) i zaliczenie punktów kontrolnych (zadania kształtujące sprawność fizyczną, intelektualną i duchową). Po nieszporach wszyscy udali się na wspólne ognisko.
Dzień przygotowania do pielgrzymki niepełnosprawnych był dniem wzrastania przez pracę. Po wspólnej liturgii odbyła się odprawa. Wolontariusze dowiedzieli się, za co są odpowiedzialni i jak powinien wyglądać przebieg pielgrzymki. Wszyscy podzielili się na grupy i wzięli się do pracy, aby wszystko było dobrze przygotowane. O godzinie 1500 KSMowicze odśpiewali Koronkę do Bożego Miłosierdzia, po której udali się na szkolenie dotyczące komunikacji z osobami niepełnosprawnymi.
Wieczorem wszyscy uczestnicy zjazdu dostali koszulki stowarzyszenia, na których widnieje motto kaesemowicza „Przez Cnotę, Naukę i Pracę służyć Bogu i Ojczyźnie GOTÓW!”
1 września 2012 r. III Pielgrzymka Osób Niepełnosprawnych i ich rodzin do Henrykowa była dla członków KSMu dniem wolontariatu. Wcześnie rano wolontariusze zabrali się do pracy, aby dokończyć przygotowania. Już o godzinie 10:00 przyjechali pierwsi pielgrzymi. Każdą grupę należało serdecznie przywitać i oprowadzić. O godzinie 11:30 rozpoczęła się Msza św. pod przewodnictwem Rektora Seminarium Duchownego w Henrykowie ks. Jana Adamarczuka. Po zakończeniu liturgii wszyscy pielgrzymi udali się na plac, gdzie znajdowała się scena i bufet, aby wspólnie spożyć podany posiłek i uczestniczyć w rozrywkach przygotowanych przez organizatorów. Nasi wolontariusze zadbali o to, by wszyscy dostali posiłek, mieli odpowiednie miejsce, a także zapewnioną pomoc i opiekę medyczną. W pielgrzymce wzięło udział ok. 1000 osób.
Jako członkowie KSMu jesteśmy dumni, że stworzyliśmy tak wielkie dzieło. Cieszymy się, że tyle osób mogło być szczęśliwych dzięki naszej pracy. Widok tylu radujących się na raz osób był naprawdę czymś niezwykłym. Opiekunowie grup mówili, że wszędzie na podobnych wydarzeniach, brakuje jednego elementu, nie mówiąc już o organizacji – młodzieży, która kieruje się miłością wobec drugiego człowieka i jest gotowa nieść pomoc innym. Sam Zjazd Formacyjny był wspaniałym czasem wzrastania i integracji we wspólnocie. Jesteśmy wdzięczni asystentowi diecezjalnemu ks. Arkadiuszowi Krziżokowi za to, że był razem z nami w czasie naszej formacji.
Podczas trwania II wojny światowej na terenie Przedmieścia Odrzańskiego władze nazistowskie usytuowały kilka obozów pracy przymusowej dla robotników z podbitej Polski. Mieściły się one przy Magazinstrasse 1/3 (obecna Składowa) duży obóz zbiorczy i przejściowy, istniejący od 1940 r. do maja 1945 r., przy prywatnej piekarni przy Enderstrasse 20 w latach 1941-45 (obecna Henryka Pobożnego) oraz przy Rosenthalerstrasse 50 (obecna Pomorska) w okresie oblężenia Wrocławia od 17 kwietnia do 6 maja 1945 r..
Most Pomorski w pierwszych latach powojennych. W tle zrujnowana ul. Księcia Witolda
Podczas walk o Wrocław większość mieszkańców Odertor została rozkazem z 19 stycznia 1945 r., wydanym przez gauleitera Karla Hanke, wypędzona z miasta. Bez żadnych skrupułów rozprawiano się z tymi, którzy protestowali przeciwko temu okrutnemu zarządzeniu. Oto relacja świadka tamtych dni, polskiego robotnika przymusowego Stanisława Klatko: Jechałem wózkiem przez ulicę Pomorską i ujrzałem kolumnę Niemców, cywilów gotujących się do ewakuacji. W pewnej chwili usłyszałem strzał. Jak się okazało, komendant tego transportu po prostu zastrzelił matkę – Niemkę, która miał dwoje małych dzieci i nie chciała opuścić miasta w taki mróz [-20°C! – przyp. S.O]. Krzyczała, że nie wyjedzie. Po tym strzale kolumna ruszyła.
Dla ludności miasta z południa, wschodu i zachodu Breslau, gdzie prowadzono niezwykle zacięte walki, stało się Odervorstadt jedynym miejscem schronienia. Zaludniły się piwnice, przygotowane już wcześniej na schrony przeciwlotnicze – Luftschutzkeller. Wegetująca w piwnicach, na zapleczu walczących oddziałów Wermachtu i SS ludność cywilna była zmuszona świadczyć rozmaite usługi dla potrzeb frontu. Bezwzględną władzę na wciąż kurczącym się terenie niemieckiego Breslau sprawowała narodowosocjalistyczna partia, mobilizująca do pracy już dwunastoletnich chłopców i trzynastoletnie dziewczęta.
Po krwawych walkach trwających od 27 stycznia do 6 maja 1945 r. komendant Festung Breslau zdecydował się na podpisanie kapitulacji. Jeden z punktów kapitulacji załogi twierdzy gwarantował pozostającej w Breslau cywilnej ludności niemieckiej humanitarne traktowanie. Punkt ten, podobnie jak i wszystkie inne umowy, które Sowieci gdziekolwiek i z kimkolwiek wcześniej podpisali, został od razu złamany. Zaczęły się rabunki, morderstwa, masowe gwałty na kobietach… Jak wspominał naoczny świadek tych dni, niemiecki chłopiec Horst Gleist: Pijani Azjaci stalinowskiej armii przemierzali tłumnie ulice w dzikiej bezkarności i z obłędnym, nieludzkim wyciem. Tylko szaleniec mógł się ważyć wyjść na ulice.
Tymczasem w samym mieście instalowała się już nowa władza – agenci PKWN, a tym samym i NKWD – z samym Bolesławem Drobnerem na czele. Swoje urzędowanie rozpoczął Zarząd Miejski od dokonania 9 maja 1945 r. uroczystego aktu, polegającego na zamocowaniu na fasadzie budynku przy Blücherstrasse 27 godła państwowego „Polski lubelskiej”, czyli orła bez korony oraz wywieszenia biało-czerwonej flagi, czy też raczej czerwonej z dopiętym tymczasowo dla niepoznaki kolorem białym… W zniszczonym i stale podpalanym przez plądrujące oddziały sowieckie i szabrowników różnych narodowości mieście, znajdowały się bogato zaopatrzone składy i magazyny żywności. Ze wspomnień Drobnera, pisanych z charakterystyczną dla niego pychą i samochwalstwem: Współpracownicy moi ustalili, że w nie spalonej do reszty części miasta znajdują się duże magazyny zaopatrzeniowe, a ponadto prawie wszystkie puste lokale, jak kawiarnie, restauracje, fryzjernie, piekarnie, wędliniarnie i sklepy spożywcze, a nawet niektóre mieszkania prywatne załadowane artykułami żywnościowymi, przy czym pomieszczenia te zaopatrzone są nalepkami z niemieckim napisem: „Festungsgut” i chronione są przez posterunki lub krążące patrole radzieckie. Wezwałem do siebie b. niemieckiego szefa aprowizacji miasta, który lojalnie podał mi plan i spis magazynów miejskich.
Zapraszam wszystkich zainteresowanych omawianym tutaj tematem na moją stronę w Internecie: opasek.pl
Bóg pragnie spotkać się z człowiekiem. Wykłada mu swe prawdy, lecz on nie umie ich pojąć. Obecnie żyjemy w takich właśnie czasach, że wielu z nas okazuje się być głuchych na sprawy Boże. Woli zajmować się ekonomią, gospodarką, polityką, byleby tylko nie usłyszeć Jego głosu. Nie widzi, że Bóg po to ukrył się w odrobinie Chleba, by dotrzeć do wnętrza człowieka i przebóstwić go, by stał się żywą monstrancją
– takie oto słowa usłyszeliśmy z ust naszego proboszcza, ks. Andrzeja Małachowskiego, podczas Eucharystii sprawowanej 7 czerwca w Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa, a koncelebrowanej wspólnie m.in. z ks. Stanisławem Pawlaczkiem, proboszczem parafii pw. NMP na Piasku, i ks. Mirosławem Malińskim, rektorem CODA „Maciejówka”, księżmi reprezentującymi sąsiadujące z nami wspólnoty wiernych.
Po Mszy świętej uformowała się tradycyjna procesja eucharystyczna, która przeszła od placu Uniwersyteckiego ulicą Uniwersytecką, placem biskupa Nankiera, ulicami Piaskową i św. Jadwigi do kościoła NMP na Piasku. Licznie zgromadzeni tego dnia wierni modlili się przy czterech ołtarzach, ustawionych kolejno: przy kościele św. Macieja, klasztorze Sióstr Urszulanek, Katedrze Greckokatolickiej i przy wejściu do kościoła NMP na Piasku.
Oprawę muzyczną zapewnił parafialny chór Marianum pod dyrekcją Marka Zborowskiego.
9 czerwca odbył się wyjazd do Sulistrowiczek, w którym wzięli udział ministranci, schola i KSM z naszej parafii. Razem z nimi w wyjeździe uczestniczyli ich opiekunowie oraz grupa rodziców. Wszystko rozpoczęło się od wspólnej modlitwy, którą poprowadził ks. Arkadiusz Krziżok. Uczestnicy weszli wspólnie z Przełęczy Tąpadła na szczyt Ślęży, gdzie był czas na odpoczynek, rozmowy i podziwianie widoków.
Kolejnym punktem wycieczki było Nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny, które poprowadził ks. Rafał Kupczak, a podczas którego uczestnicy złożyli u stóp Matki Bożej dziękczynienie za kończący się rok wspólnej pracy i służby na chwałę Boga. Ofiarowali Matce Bożej siebie, swoich opiekunów i rodziców.
Po modlitwach zjedliśmy wspólny posiłek przygotowany przez gospodarzy tamtejszego sanktuarium. Później wspólnie śpiewaliśmy przy dźwiękach gitary i spacerowaliśmy po malowniczych Sulistrowiczkach. Parafialny wyjazd był bardzo udany i wszyscy uczestnicy wracali do Wrocławia zadowoleni, z nadzieją i planami na kolejną wspólną wyprawę.
1 września w naszej parafii rozpoczął roczną praktykę alumn naszego Seminarium Duchownego kl. Kamil Bochenek. Witamy go bardzo serdecznie i życzmy owocnego uczenia się duszpasterstwa wśród nas.